wtorek, 31 sierpnia 2010

Już się delektuję:-)

nalewką z aronii.. Najwazniejszy jej plus to możliwość szybkiej degustacji oraz przede wszystkim smak... Znajdziemy w tej nalewce trochę cierpkości, trochę słodyczy i troszkę kwaskowatości, no i najważniejszy smak konserwujący i rozgrzewający w chłodne wieczory, które już tak szybko nadeszły-spirytusik i trochę wódeczki:-)
naprawdę polecam, wykonanie jest bardzo proste, koszt to właściwie tylko alkohol, bo z owocami wielu posiadaczy aroni nie wie co z niej zrobić i oddają za darmo..hehe..tak jak i ja dostałam..
W przyszłym roku rozrosną się moje własne owoce..
Generalnie w tym roku trochę za szybko te aronie zostały zerwane, mówi się, że najlepszy czas to październik. Aby pozbyć się goryczki część owoców zamroziłam na 3 dni.

 Po tym czasie przygotować należy :

ok. 1kg owoców
ok. 100 liści wiśni
ok. 1kg cukru
1,5 litra wody

Wszystko zagotować i na małym ogniu trzymać około 20 minut. Wyłączyć ogień i
zostawić na kilka godzin
Odcedzić,

dodać 20 dag kwasku cytrynowego, wymieszać i dolać ok. 0,75 l spirytusu (ja wymieszalam 0,5 l + 0,25 l wódki)
 Z takiej proporcji wychodzi ok. 2,5 litra nalewki.



Popiłabym sobie z Wami dziewczyny bardzo chętnie kieliszeczek, albo dwa.. Jeżeli mieszkacie niedaleko Gdyni, to zapraszam..:-)) Od Gdyni to już do mnie "rzut beretem"

Jutro zaczyna się szkoła, ciarki mnie przechodzą, drugi rok gimnazjum i zerówka ..masakra...

Ale za to niedziela, ale za to niedziela... będzie chyba na kacu, bo w sobotę weselisko na Kaszubach się szykuje
pozdrawiam rozgrzewająco
:-)

wtorek, 24 sierpnia 2010

kryzys mija...powoli...

Tym razem synuś ma infekcję..
Od ponad miesiąca "bujamy" się z choróbskami, na mijankę, dosłownie.. Wczoraj byłam z młodą u laryngologa, nic złego nie widzi, a że mam zaufanie do tej doktorki, więc muszę teraz i ja uwierzyć, że będzie dobrze:-)
Młody kaszle jak szalony, dziś został ze starszą córką w domu.. Kurcze, super, że mogę powierzyć jej młodsze rodzeństwo. Siedzi teraz już z dwójką..i świetnie sobie radzi:-)
Wczoraj byłam kłębkiem nerwów, dziś jest już trochę lepiej. Zwolniłam się wczoraj z pracy około 12ej..Ale super tak kończyć pracę.. I zakupy zrobione, i sukienki na najbliższe dwa wesela zakupione, i z dziećmi spokojnie się pobawiłam i obiad ugotowany, no i laryngolog  w sąsiednim mieście zaliczony.. Bajczyk:-)

Dziś siedzę w necie i szukam jakiś sposobów na zwiększenie odporności moich przedszkolaków..
I znalazłam takie dwie stronki, niewiele napisane, ale warto.. sama natura..:
hartowanie
hartowanie II
A może Wy macie jakieś sprawdzone sposoby, oprócz warzyw, owoców.. Podpowiedzcie

A co do sukienek..dawno nie byłam tak zadowolona z zakupu. Nie lubię łazić po sklepach, nigdy nic ciekawego dla siebie nie widzę.. A tu jeszcze sukienki..Jak dla mnie koszmar..Jak już coś sobie kupię to święto jest.. No i tak chodzilam od czerwca za czymś do ubrania stosownego na wesele. W końcu stwierdziłam, że ubiorę tunikę, czarne spodnie i będzie ok..Ale w sobotę, przez przypadek zahaczyłam o sklep przy szwalni, mały, niepozorny, bez szyldu. Dawno slyszałam,że fajne ciuchy można tam trafić i rzeczywiście.. Od kolorów głowa bolała..wzory, kroje przeróżne.. Ach, chciałoby się więcej, ale wyniosłam stamtąd 3 sukieneczki, satynowe, idealny krój, za kolanka.. Powiesiłam je sobie na drzwiach od szafy i oglądam..Wariatka..Każda w innym zupełnie kolorze, stylu, choć ten sam krój.
:-) Zdjęć brak, choć wiem, że zdjęcia nie oddadzą ich czaru:-)
Dziewczyny, pozdrawiam Was cieplutko dziękując bardzo za odwiedziny i pokrzepienie serca i duszyczki.
miłego dzionka
P.S. a to mój maly śpioszek:-)

środa, 18 sierpnia 2010

Dziękuję:-)

ojej..dziewczyny..aż łza się zakręciła.. kochane jesteście bardzo... Wpisy pod mojego pesymistycznego posta wspaniałe. Widzę, że Wam też coś tam na duszy leży. Taki nasz los, zamartwiamy się, myślimy, planujemy.Macie rację, nic na zapas.. Dziś jest dzień, trzeba go przeżyć dobrze, a jeżeli jakaś przeszkoda stanie na drodze przystanąć na chwilę i ominąć.. Oj, oby się udało. Okropnie zmienna się zrobiłam właśnie od tych kilku lat. Mniej więcej można przyjąć od poczęcia trzeciego dzidziusia, czyli obecnego Tomusia.. Jakoś tak coś się we mnie przelało, przegięło, czy cuś innego.
W jednej sekundzie słońce w drugiej sekundzie grad... Kurcze to prawie jak z naszą pogodą.. A tak wlaściwie kobieta zmienną jest, więc może stałam się teraz prawdziwą kobietą..hehe
Wychodzilam z założenia, że to wszystko to marność jest, nic nie warto..A przecież na tym polega życie, że wszystko jest warte naszej uwagi, naszego szczęścia, naszej miłości.
Będę czytać wasze słowa do skutku! Są wspaniałe, można czytać i cieszyć duszyczkę.
Moje motta od dziś: "właściwie to co mnie to obchodzi'..hihi..i jeszcze "jest jak jest", "jest dobrze, jest dobrze"...a od wczoraj jak zakiełkowała jakaś nieciekawa myśl w przód to mówię: sio, sio..
i nucę sobie..a jak...
Tak jak pisze Niedzielna: przydałby mi się dzień oderwania od od zgiełku domowego, bo chyba to mnie najbardziej przytłacza. Hamaczek pod brzózkami:-)  coś dobrego do jedzonka i naleweczka :-)
O, może z takiej buteleczki - ukończona..Planuję następne. A nalewka z czarnej porzeczki się robi:-)


I tak jak pisze Margott : podobne przyciąga podobne. To się sprawdza, jak nic na świecie. Więc naprawdę trzeba zmienić myślenie. Czytałyście książkę "Sekret"?...podobno jest super. I "Potęga Podświadomości"...może warto do nich częściej zaglądać, bo w natłoku zajęć zapomina się o tych słowach. Najważniejsze to wyszukać te dobre strony - tak z kolei mówi moj mężuś i też ma rację. Przecież każdy medal ma dwie strony : złą i tę dobrą, tylko trzeba ją dojrzeć.
Jak narazie za dużo rzeczy mnie przytłacza, za dużo małych problemików rośnie u mnie do gigantycznych rozmiarów. A na wszystko przyjdzie rozwiązanie, trzeba czasem tylko trochę poczekać. Tak?..tak..a jak..

Poniżej zdjęcie aktualnie u nas padającego deszczu, choć to też raczej nie optymistyczny widok to jednak po tych upałach trochę deszczu jak najbardziej..


Na działce kwitną gladiole, nie sądziłam, że są takie urokliwe, choć na opakowaniu miały być niebieskie (nazwałam je z koleżanką niebieskie migdały) to jednak są...jakie są..i jest ok...

ten uśmiech na twarzy bezcenny.. tyle radości z pomalowania twarzy, można się od dzieciaków uczyć radości:-)

i z naprawionej huśtawki tez trzeba się cieszyć, kilka desek, kilka gwoździ, dobre podejście i już jest:-)

i pomidorki rosną..
No, jeszcze godzinka w pracy i wracam do domku. Szybkie zakupy, przedszkole, aha jeszcze poczta i przychodnia.. i wtedy dopiero do domku. Ucałuję te moje dziewczyny (własnie robią sobie kogel-mogiel) . Będzie dobrze do następnego kryzysu..hehe..znowu pesymizm
Jeszcze raz bardzo dziękuję i do miłego:-)

wtorek, 17 sierpnia 2010

raczej pesymistycznie

Dzień dobry, cieszę się, że dzięki temu blogowi i wirtualnemu światu mogę poznać wiele ciekawych osób, poznać ich codzienne bolączki, codzienne radości, podziwiać "wenę twórczą", zapisane na zdjęciach codzienne i niecodzienne przedmioty, krajobrazy. Już 8-9miesięcy jestem z Wami, praktycznie codzień.. Wiele się dowiedziałam, nauczyłam, ale muszę nauczyć się czegoś jeszcze, a właściwie na nowo nauczyć... Od kilku lat jestem w jakimś dziwnym kieracie, kotle, nie wiem jak to nazwać, ale totalnie w niczym nie potrafię dostrzec pozytywnych rzeczy, wszędzie widzę jakieś niedociągnięcia, a zwłaszcza w najbliższym moim otoczeniu. Niby jest ładnie, niby jest fajnie, ale... zawsze ale... Ciągle rozmyslam o złych rzeczach i jak je będę rozwiązywać jak nadejdą. Ale po co, do jasnej cholerki je rozwiązywać, skoro wszystko jest ok.! Ale ja nie..., ja muszę snuć wizje nadciągajacych czarnych chmur:-(
Nie piszę tego by i Wam smucić, ale może w takim tekście pisanym bardziej do mnie dotrze, że trzeba coś z tym zrobić i znajdzie się jakieś światełko. Obecnie nie ma dnia, baa, nie ma godziny, żeby jakaś pesymistyczna wizja nie przemknęła przez myśl. Kiedyś zawsze sobie coś pod nosem nuciłam, teraz czuję, że nie mogę, jak zanucę to od razu : sio, sio melodio... Więzienie psychiczne jak nic..
Dlatego czytając Wasze blogi ładuję się pozytywnie, choć wiem, że przecież u Was tez nie zawsze jest wesoło. Ale umiecie patrzeć i wyciągać to co dobre. Bo najgorsze jest to, że zatruwając swoje życie codzienne zatruwam też życie bliskim, moim najbliższym. Mężuś to już nie raz machał na mnie ręką, nie wiem- może kreskę postawił juz na mnie..hehe, że się już nie zmienię..
Ale ja kiedyś byłam inna i nic się nie stało takiego, nie było żadnego powodu, że zaczęłam myśleć negatywnie. Tak poprostu. Stałam się przez to wybuchowa, nagle zaczynam się złościć, wszystko mi przeszkadza, potem się uspokajam, za jakiś krótki czas znowu wybuch.. Nie ciekawie, zupełnie nie ciekawie.
Gdzie optymizm!! gdzie!! u mojego męża, to wiem napewno, na szczęście On jest urodzonym optymistą i właściwie zawsze wyszukuje pozytywy, we wszystkim i wszędzie.. A może , tak sobie myślę, w przyrodzie musi być równowaga, jak On taki to ja inna..?...hmmm
Ech, nasmuciłam, nasmuciłam, jeszcze nie wiem, czy mi lżej, ale najważniejsze, że mam mocne postanowienie poprawy. Bo wszystko jest w głowie, trzeba myśleć o dobrych rzeczach, bo złe przyciągają zło i smutek. Te wszystkie infekcje dzieciaków moich mnie wykańczają, ale ciągle ten problem lata po mojej głowie, więc może te zarazki jakoś przyciągam..?
Usmiech na twarzy i w duszy dla wszystkich!!
Dziekuję, że odwiedzacie moje progi i zostawiacie komentarze, to dla mnie dużo znaczy:-)
Na koniec kilka zdjęć u przyjaciółki na wsi..



Z nauki jazdy Madzi..
ze spacerku..



miłego dnia i słoneczka i optymizmu:-)

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Witajcie moje drogie babeczki::-) Odwiedzałam Was prawie codzień, ale nie miałam swojego pracowego kompa, więc nie udawało mi się nic wrzucić..Taki antykomputerowiec jestem. Najpierw tydzień na chorobowym (dzieciaki oczywiście), potem dwa tygodnie na urlopie (też przeplatane chorobami dzieciaków) i wyszlam z domu dopiero teraz w sobotę..ale za to jak..Od razu wypad na działkę, pierwsza nocka zaliczona.. Cudnie było, niesamowicie.. Tylko dwa niepełne dni, a ile dalo dobrego dla mej duszy. Czas właściwie się dla mnie zatrzymał, wiecie o co chodzi..:-)
Aż żal, ze dziś już siedzę na swoim krzesełku w pracy.

Zresztą co tam będę dużo gadać:-)

Żabka, straszny leniwiec...


te grzybki są jak malowane, ale pod każdą brzózką były podobne.. Pod sosenką rosną nawet rydze, zarezerwowane dla taty:-)



a to wczorajsze działkowe zbiory



wiewiór

A poniżej kuchnia własnoręcznie zrobiona przez mojego mężusia..prawą ręką był oczywiście mój tata, nie mogło być inaczej :-) Zupełnie na wymiar pod konkretne zamówienie:-)
W weekend zmieniła kolor: blat na orzechowy, a fronty biała bejca..

w sobotę ta poniższa chmura przyniosla ulewny deszcz i burze na dosłownie 3minuty.. i dalej wyszło piekne slońce
a wieczorkiem księżyc schował się dosyć wcześnie, potem już tylko podziwialismy gwiaździste niebo, siedziałam z tatą do północy i oboje stwierdziliśmy , że nigdy tylu gwiazd na raz nie widzieliśmy

Za oknem widzę piękne słoneczko, mam nadzieję, że kryzys chorobowy minął (choć jesień przed nami), a na wieczór zapowiadają burze i grzmoty i ulewne deszcze.
do zobaczenia, miłego dnia:-)